Z tego nagrania dowiesz się:

  • jaka jest różnica między malowaniem dla obrazu a malowaniem dla procesu,

  • jak można pracować z procesem,

  • w jaki sposób proces twórczy może być uzdrawiający.

_____________

Transkrypcja

Często dostaje takie pytanie: „O co chodzi w malowaniu dla procesu i po co malować dla procesu, skoro nie po to, żeby stworzyć obraz?” Dziś odpowiem na te pytania, opowiadając o swoim ostatnim procesie malowania. On nie był jakiś spektakularny ani modelowy, ale częściowo opowiadalny, a często te procesy są nie do zwerbalizowania. My czujemy, że coś się zmienia, zmienia się energia, zmieniają się emocje, coś zmienia się w obrazie siebie, coś zmienia się w spojrzeniu na rzeczywistość, ale nie do końca da się o tym opowiedzieć.

Było to w równonoc wiosenną i podobnie jak zaproponowałam innym, ja sama też zrobiłam sobie taki rytuał, praktykę malowania intuicyjnego, którą nazywam Światłocieniem (chociaż może bardziej pasowałoby „zcieniaświatło”).

Kilka słów o praktyce malowania intuicyjnego Światłocień

To jest praktyka budująca nasz psychiczny fundament: budująca poczucie własnej wartości, poczucie bezpieczeństwa w relacji ze sobą, zaufania do siebie, akceptacji siebie, ale też poczucia osobistej siły. Przez to jest to praktyka tworząca swobodny przepływ dla naszej kreatywności, wewnętrznej mądrości czy naturalnej, autentycznej ekspresji.

Bazujemy na metaforze światła i ciemności i każdy to może rozumieć po swojemu.

Polega to na tym, że
– wyrażamy swoją „ciemność”, cokolwiek ona znaczy dla kogoś w danym momencie. To może być po prostu nasza ciemna strona albo nieprzyjemna emocja, może trudna sytuacja, a może kompletnie nieznane terytorium w królestwie naszego jestestwa.

– po czym wydobywamy z tej ciemności, czy też rozświetlamy tę ciemność swoim wewnętrznym światłem.

Kiedyś robiłam tę praktykę bardzo często. Temat trochę się wysycił, ale bardzo lubię do niej wracać, ponieważ ona zawsze daje mi „coś”.

Proces malowania obrazu

Obraz, który powstał jest bardzo minimalistyczny, gładki, prosty i być może w myśl zasady „mniej znaczy więcej”, okazał się mieć dla mnie dużo znaczeń, sensów, dużo treści we mnie pobudził. Miałam po tym malowaniu satysfakcję i taki stan, który trudno opisać, ale najbliżej mu do stanu uniesienia. Była w tym energia, było podekscytowanie, ale też dużo lekkości, przestrzeni, powietrza.

Myślę, że te odczucia wynikały z tego, że wyraziłam dokładnie to, co było we mnie w tamtym momencie, że to uchwyciłam, że przetransformowałam te odczucia na formę, kolor, gest, za pomocą którego malowałam, czy strukturę, a właściwie bardziej jej brak.

Mimo że obraz był raczej skończony, to miałam poczucie, że potrzebuję jeszcze sobie z nim pobyć, posiedzieć, popatrzeć; że coś tam jeszcze jest do odkrycia. I faktycznie tak się stało, ponieważ na drugi dzień, a malowałam go właściwie w nocy, jak go zobaczyłam w innym świetle, to okazało się, że tam, gdzie jest czarna przestrzeń, widoczne są ślady ruchów pędzla.

Dodam tylko, że ja jestem użytkownikiem czerni. Czasem używam jej więcej, czasem mniej i faktycznie niekiedy jest to dla mnie wyzwanie, żeby tą czernią osiągnąć gładkość, szczególnie na jakiś większych przestrzeniach. Natomiast nie przypominam sobie, żeby to wcześniej przyciągało jakoś szczególnie moją uwagę. Zauważałam to, ale to nie wzbudzało jakieś szczególnej reakcji emocjonalnej.

Jednak tu miałam taką myśl, że „Hej, przecież to nie tak!”, że ta gładkość w przestrzeni dookoła była ważna. Oczywiście siadając do malowania nie miałam żadnego planu, jak to ma wyglądać. Jednak w trakcie malowania wyklarowała się wizja i w pewnym momencie nawet intencjonalnie dążyłam do braku struktury, ponieważ w tej gładkości był bezruch, była cisza. A kiedy widzę te ślady pędzla, to przecież tam tej ciszy już nie ma.

Kiedy o tym myślałam, to… przyszło do mnie rozdrażnienie. Wiesz, taki mały gnom z nerwicą mówiący w kółko: „Przecież miało być gładko!”.

I ja mogłabym się na czym zatrzymać, to znaczy zatrzymać się na poziomie obrazu. To znaczy zatrzymać się na tym, jak ten obraz wygląda.

Kiedy koncentrujemy się na obrazie

To jest ok, żeby korzystać z intuicji przy tworzeniu obrazów, korzystać z wizji, które klarują się w trakcie spontanicznego działania i dopracowywać te wizje później już… mniej spontanicznie. Gdybym zatrzymała się na poziomie obrazu, to miałabym przynajmniej 2 opcje:

  1. Mogłabym stwierdzić, że: „Starałam się, nie wyszło”, „Brakuje mi umiejętności”, „Brzydko to zrobiłam, nie umiem”; może nawet idąc dalej: „Nie powinnam zajmować się malowaniem.”, „Szkoda czasu na malowanie, a ten obraz trzeba wyrzucić.”
  2. Mogłabym też rozpocząć akcję naprawczą na rzecz tego nerwicowego gnoma i spróbować to wygładzić. Nawet przyszła mi taka myśl, „Jakie to ja mam czarne farby w pracowni?” (ponieważ malowałam w domu), „Może jakieś błyszczące?” (ponieważ malowałam matowymi), które by to przykryły.

Tylko to się dzieje, kiedy koncentruję się na obrazie.

A co się wydarzyło w procesie? Żeby to zobaczyć to ja muszę popatrzeć na to z trochę dalszej albo wyższej perspektywy, czyli z metapoziomu.

Co wydarzyło się w procesie twórczym?

Namalowałam obraz, który w danym momencie wydawał się być skończony i po jakimś czasie, czy w innym świetle, w przestrzeni ciemności wyłoniło się „coś” albo ja zaczęłam zauważać „coś”. Coś co było niezamierzone. I coś, co mnie rozdrażniło.

To jest taki punkt w procesie, w którym warto się zatrzymać: kiedy pojawiają się wyzwania, kiedy pojawiają się emocje, pewnie częściej te nieprzyjemne. Nie chodzi tu o to, żeby szukać dziury w całym i czepiać się każdego szczegółu, ale żeby z uważnością sprawdzać, co się ze mną dzieje i czy to, co się dzieje, ma jakąś jakość emocjonalną.

Pytanie, co ja mogę zrobić z tym dalej?

Co zrobić kiedy w trakcie malowania pojawiają się wyzwania lub nieprzyjemne emocje?

Najprostszą rzeczą jest to, że mogę z tym po prostu pobyć, posiedzieć. W tym przypadku mogę posiedzieć z tym rozdrażnieniem. Co to w ogóle znaczy? To znaczy, że moja uwaga jest przy doświadczeniu rozdrażnienia. Ja z ciekawością obserwuję, co się ze mną dzieje, kiedy tego doświadczam.

Może mi być niewygodnie i to jest powód, dla którego my automatycznie unikamy tych posiedzeń. Natomiast te posiedzenia są nam czasem potrzebne. I to nie jest tak, że kierując uwagę na to doświadczenie, ja przyciągam tego więcej.

Jestem obserwatorem, nie zanurzam się w tej emocji, nie jestem tą emocją, nie utożsamiam się z nią. Jakaś część mnie jej doświadcza, ale ja patrzę na nią z dystansu.
1) Mogę zauważyć, co się dzieje w moim ciele, jakie pojawiają się wrażenia, kiedy odczuwam rozdrażnienie.

2) Mogę sprawdzić, czy samo to odczucie w jakiś sposób się zmienia.

3) Mogę być uważna na myśli, które się pojawiają.

4) Mogę też sobie zadać różne pytania, które pomogą mi zrozumieć to, co się ze mną dzieje:

  • O czym jest to rozdrażnienie?
  • Skąd się wzięło?
  • Jak ja to rozumiem, że to coś się pojawiło? Czy to rozdrażnienie wynika z tego, że coś nie poszło zgodnie z jakimś zamysłem, czy odnosząc się bardziej do treści: rozdrażnienie pojawiło się, ponieważ coś w tej ciemności jest widoczne, a ja nie chcę tego zobaczyć, nie chce tego dostrzec? Czy może ja już to znam, ale nie chcę, żeby to było widoczne? Czy może nie chcę, żeby to było widziane?
  • Idąc dalej: co ja mam ochotę z tym zrobić? To jest pytanie, które może pokazać nasze potrzeby, inne emocje, ale też automatyczne reakcje.
  • Można też zadać je inaczej: co się stanie, jeśli ja z tym nic nie zrobię, jeśli to będzie widoczne?

Snując różne opcje i zadając sobie te pytania, w pewnym momencie coś mi „kliknęło”.

To jest moment, który nazwałabym etapem wglądu, który jest bardzo pożądany, ale nie zawsze się zdarza. To jest moment, kiedy ja zaczynam rozumieć, o co mi właściwie chodzi. To może być efekt „aha”, to może być poczucie jasności, klarowności, uporządkowania; kiedy wszystko wskakuje na swoje miejsce. Doświadczenie wglądu można odczuć w ciele. Mogę też Przy tym pojawić się różne emocje.

Na wglądzie proces może się skończyć. Na zrozumieniu. Zrozumienie może być wystarczające.

Może być też tak, że wgląd prowadzi do jakiegoś działania. Może na przykład dotyczyć jakiejś mojej potrzeby i sposobu jej realizacji. Może to być przebłysk, który sprawia, że ja wiem co robić dalej albo wiem, co chcę zrobić.

Może być też tak, że ja nie wiem. Wiem o co mi chodzi na poziomie obrazu, ale nie widzę powiązania z moim codziennym życiem.

Niezależnie od opcji, mogę jeszcze pracować z obrazem. Co to znowu znaczy?

Jak pracować z obrazem i procesem twórczym?

Wrócę do mojego przykładu. Kiedy zadawałam sobie te pytania i obserwowałam siebie, to spod tego rozdrażnienia zaczął się wyłaniać subtelny, ale jednak, niepokój. Co chciałam zrobić z tym, co mnie rozdrażniło? Automatyczną reakcją była akcja naprawcza, czyli pojawiła się taka myśl, żeby to zamalować, zakryć, ukryć… w pewnym sensie odrzucić. Odrzucić to, co przyszło nieproszone.

A w malowaniu intuicyjnym, to co przychodzi nieproszone, jest często najbardziej wartościowe.

Nauczona doświadczeniem z malowania intuicyjnego, żeby takich elementów nie odrzucać, nie walczyć z nimi, nie stawiać oporu, nie zamalowywać, nie przykrywać warstwą „rozdrażnienia”; ale też z doświadczeń z pracy z emocjami z rodziny lęku, żeby tych odczuć nie zamiatać pod dywan, tylko je oswajać, postanowiłam podkreślić i wydobyć na powierzchnię ten niepokój z ciemności.

I znowu to nie jest tak, że podkreślając niepokój, ja przyciągnę go więcej. Wydobywając go na powierzchnię, ja go uwalniam.

Potem wydarzyła się rzecz z kategorii magicznych. To znaczy, pomyślałam sobie, że wzmocnię strukturę tych śladów pędzla, które już są, żeby one były bardziej widoczne, takie wystające, wyraźnie wyczuwalne pod palcami. Natomiast kiedy zaczęłam to robić, to te pierwotne ślady ruchów pędzla zaczęły się rozmywać. I już to tak zostawiłam, dlatego że dla mnie to, co miało się wydarzyć, to już się wydarzyło. Podjęłam decyzję, za którą poszło działanie i to już było wystarczające.

Wartość procesu

Jaka jest wartość tego, że nie zatrzymałam się na tym, jak ten obraz wygląda, czyli jaka jest wartość procesu?

W miejscu, gdzie na powierzchni było rozdrażnienie, a pod spodem był niepokój, pojawiła się ulga, pojawił się spokój, pojawiła się przestrzeń dla niepokoju, przestrzeń dla mnie doświadczającej niepokój.

I to, być może paradoksalnie, dało mi poczucie siły. Mogę być z tym niepokojem i to jest ok.

Konsekwencją tego procesu malowania jest też to, że jestem w tym punkcie tu i teraz i opowiadam o swoim procesie. Nigdy tego nie robiłam. Nie opowiadałam w Internecie o procesie, będąc tak widoczną. Myślałam o tym, ale ciągle to odkładałam. Umysł jest bardzo kreatywny w tworzeniu wymówek. Być może to znasz.

Więc pojawił się impuls, żeby to w końcu zrobić. Ten impuls to przypływ motywacji, siły i odwagi, mimo tego niepokoju, który wypłynął na powierzchnię.

A najlepsze w tym wszystkim jest to, że siadając do malowania ja kompletnie nie spodziewałam się takiej przygody, takiego tematu, czy miejsca, do którego mnie to zaprowadziło. To jest zupełnie nieoczekiwane i nie do wcześniejszego wymyślenia przeze mnie. I to umacnia moją wiarę, że proces twórczy prowadzi nas tam, gdzie my potrzebujemy się znaleźć… a niekoniecznie tam, gdzie myślimy, że potrzebujemy.

_________
Jeśli dotrwałaś do tego momentu, to bardzo dziękuję za wysłuchanie. Jeśli ta treść była dla ciebie użyteczna, daj mi znać w komentarzu czy wiadomości, ponieważ takich historii z własnej praktyki mam dziesiątki. Kolejne dziesiątki to są historie uczestników warsztatów. Oczywiście to nie są moje historie do opowiedzenia i każdy proces jest inny, ale z tych dziesiątek wyłaniają się pewne wzorce, które mogą być wskazówkami dla Twojej praktyki.

Zapraszam na rytuał światłocienia, symbolicznie w pobliżu pełni. Aktualne terminy są na stronie w zakładce warsztaty.

Dziękuję!

warsztat malowania intuicyjnego

ŚWIATŁOCIEŃ
warsztat malowania intuicyjnego