Często spotykam się z wyrażeniem „transformująca moc malowania”, „transformująca moc obrazu”, szczególnie, gdy czytam o warsztatach Vedic Art. Brzmi to tajemniczo i magicznie. Sam wyraz transformacja przynosi mi skojarzenia z portalami astralnymi, wychodzeniem z ciała, zmiennokształtnymi robotami, itp. O co więc chodzi?
O zmianę, przemianę, przekształcenie, przeobrażenie.
Istotą tego procesu jest zmiana. Zmiana (w) świadomości. W pojedynczych działaniach twórczych można ją odczuć na poziomie ciała (np. zmiana napięcia mięśni), emocji czy myśli, a nawet przekonań i postaw. Ponieważ w twórczym procesie malowania nie używa się słów, czasem ciężko jest zwerbalizować ten efekt. Z moich doświadczeń i obserwacji wnioskuję, że proces zmiany dzięki malowaniu może przebiegać w bardzo różny sposób u tej samej osoby, nie mówiąc już o różnicach indywidualnych.
Dziś chcę Ci pokazać przykład – historię pewnego obrazu, namalowanego przez osobę, która chciała rozpocząć nowy projekt związany z jej pracą. To byłaby dla niej duża zmiana, której bardzo chciała, ale czuła, że jest zablokowana. Mimo, że dużo o tym myślała, była już przygotowana, nie mogła zacząć. Obraz malowany był z intencją zobaczenia tej sytuacji z innej perspektywy.
„Byłam już przybita, miałam mętlik w głowie. Obraz zaczęłam od czarnych ostrych linii. To w ogóle się mi nie spodobało. Zmieniłam więc ruch, zaczęłam malować koła. To też nie było to, więc wzięłam jeszcze czerwony i niebieski i zamalowywałam obraz. Ruchami okrężnymi. Koło za kołem, coraz większe. W tym ruchu chwilowo się zapomniałam. Trwało to jakiś dłuższy czas. Ale w pewnym momencie poczułam, że to też mi się nie podoba, całe płótno było już w czarnej dziurze, przypominającej wir. Ten wir mnie wciągał. Źle się czułam. Miałam ciężką głowę. Spięte jak struna mięśnie. Czułam, że chcę się już zatrzymać, że już dość. Że to właśnie tak wygląda. Wciąga mnie coś i zatrzymuje. Przestałam malować. Przyjrzałam się temu co namalowałam i zobaczyłam w centrum obrazu oko.
To oko złowrogie, kontroluje, ocenia. Tak, boję się oceny. Innych, ale też swojej własnej. Bo co jeśli to się nie uda, nie spodoba. Wyjdę na idiotkę? Bliscy powiedzą, żeby się zajęła poważnymi sprawami. Jak mi to nie wyjdzie, to nie wiem już sama do czego się nadaję. Do niczego? Z drugiej strony to dla mnie ważne, chcę spróbować i wtedy się przekonać. Potrzebuję tylko zacząć, wtedy już pójdzie. Potrzebuję wyjść z takiego patrzenia. Z oceniania. Ze strachu.
Zmiana
Na dole obrazu zostało trochę przestrzeni i przebijała wcześniejsza warstwa ostrych linii. Zobaczyłam tam drabinę! Tak, wyjdę z wiru po drabinie. Zostawię drabinę, resztę zamaluję. Poczułam przypływ energii. Na płótnie było dużo farby. Nie chciałam czekać aż wyschnie. Nie chciałam też, żeby nowa warstwa farby zmieszała się ze starą, więc zdarłam ją plastikową kartą. I wtedy, przez nierówno ściągniętą farbę, zobaczyłam coś w miejscu oka – to była sowa. Byłam w szoku.
Pierwsze moje skojarzenie z sową to mądrość, ale też dostojeństwo, spokój, cierpliwość. Sowa jako źrenica oka = mądre patrzenie? Stałam, patrzyłam, słuchałam swoich myśli. Poczułam, że nie mogę jej zamalować. Nie odrzucę patrzenia. Inni i tak będą patrzeć i oceniać. Mój wewnętrzny krytyk i tak powie, co ma do powiedzenia. To nie byłoby prawdziwe, gdybym to zamalowała. Co więc mogę zrobić?
Mogę to przyjąć i rozpatrzeć swoim „mądrym patrzeniem”, wyjść po drabinie i zobaczyć z lotu ptaka, z dystansu, ze spokojem. To, że zobaczyłam właśnie sowę, że umysł tak zinterpretował przypadkowe linie, potraktowałam jako informację od mojej wewnętrznej siły – przecież poradzę sobie z tym, co mnie spotka! Nie raz radziłam. Nie umiem opisać, co się wtedy we mnie stało. Po prostu poczułam ulgę. Ulgę i radość.
Malowałam, żeby oczyścić płótno z wiru i już nie dać się wkręcać; podkreślić sowie patrzenie, by przypominać sobie o nim, gdy spojrzę na obraz.
To nie tak, że już się nie boję, ale strach osłabł. Jakaś jego część zmieniła się w ekscytację. Mam w sobie więcej śmiałości. Czuję się lżejsza.
Po skończeniu obrazu znalazłam informację, że sowa jest też symbolem śmierci. Pomyślałam, że to dobry znak – już czas, by stare patrzenie odeszło.”
Transformująca moc malowania
w tym przykładzie jest bardzo obrazowa. Nie zawsze jest to takie proste i oczywiste. Nawet jeśli malujemy z konkretną intencją, w trakcie tworzenia możemy zapomnieć po co malujemy i to też jest w porządku. Nie zawsze to, co malujemy, będzie miało znaczenie, a zmiana może zajść poprzez nasze zaangażowanie w twórczy proces.
Kiedy uwalniamy się od potrzeby stworzenia czegoś pięknego, doskonałego, wartościowego i kiedy z uważnością obserwujemy siebie w trakcie tworzenia, może się okazać, że malowanie nie jest tylko malowaniem. Jest miejscem spotkania z samą sobą. Miejscem zmiany. Miejscem mocy.
Zostaw komentarz