Twórcza blokada na start!

Długo zbierałam się z napisaniem pierwszego tekstu na bloga. Chciałam się przywitać, napisać coś o sobie, jednocześnie nie zamykając siebie w słowach „psycholog”, „arteterapeuta”, „trener”, itd. Kusiło, by pozostać, przy jednym „jestem”. Kusiła też wątpliwość, czy to wystarczy. Odkładałam więc na jutro, zaczynałam ze sto razy, przeciągałam w nieskończoność. O ironio! Ja, „specjalistka” od procesu tworzenia jestem zablokowana!

Szukam w sobie: O czym ta blokada?

W sobie znajduję: O lęku, o ocenianiu, o roz-czarowaniu słowami, o niewypowiedzeniu, o niezrozumieniu, o nieśmiertelności pisanego, o tej specyficznej przestrzeni naszego spotkania.

Znasz tę sytuację, kiedy jesteś przed ważnym wydarzeniem i nie możesz się ubrać? Przymierzasz kolejne bluzki, kiecki, marynarki i nic nie pasuje, żaden zestaw to nie jest „to”. Przekopując tony ciuchów stwierdzasz, że w Twojej szafie nic nie ma i nie masz, co na siebie założyć. Jestem w tej sytuacji, kiedy próbuję ubrać w słowa, to co ważne. Próbuję i… Niedopasowane. Niezgrabne. Ociężałe. Zbyt patetyczne, zwykłe, zagmatwane. Coś podkreślające jednocześnie coś maskujące. Im dłużej myślę i siłuję z przymierzaniem słów, tym bardziej są wymięte i tym mniej mnie w nich. Szafa pełna i świeci pustką.

Moja twórcza droga

W tym nienasyceniu językiem i palącej potrzebie wyrażania rodziła się moja miłość do swobodnego tworzenia. Od dziecka towarzyszyły mi różne formy wyrazu artystycznego. Pamiętam pianino stojące w domu odwiedzanej każdego lata Babci, które pod zamkniętą klapą skrywało tajemnicę. Pamiętam też Ciotkę grającą na nim, przyprawiając mnie – małego łobuza o dreszcze wzruszeń. Uczyłam się różnych rzeczy. Grałam na fortepianie, gitarze, śpiewałam, malowałam, tańczyłam. Najbardziej lubiłam malować bez narzuconego tematu, improwizować grając, śpiewając, tańcząc. Jaka była wartość tych działań? Raczej nie estetyczna. Znawcy sztuki nie dostrzegliby wiele. Cóż, moi wówczas wierni towarzysze, Wewnętrzny Krytyk, Perfekcjonista czy Poganiacz, stali bacznie na straży, więc sama miałam zastrzeżenia. Jednak im byłam starsza, tym mniej ważne były kwestie estetyczne. Było w tym inne piękno – sam moment swobodnego tworzenia.

W tym intuicyjnym działaniu było coś szalenie pociągającego, wręcz nieodpartego, co mimo ewentualnej krytycznej oceny, uwodziło i nęciło. Liczyło się działanie samo w sobie, w którym można było się zatracić, a jednocześnie znaleźć siebie, które było haustem powietrza po długo wstrzymywanym oddechu, zrzuceniem ciężaru z barków, obietnicą niezwykłości życia, magią tej właśnie chwili. Dostarczało wzruszeń, poruszeń, oczyszczenia. Pozwalało poznawać siebie, radzić sobie z emocjami w konstruktywny sposób, zmieniać perspektywę, doznawać poczucia olśnienia a niekiedy wpaść na pomysł rozwiązania problemu. Pozwalało przede wszystkim usłyszeć swój wewnętrzny głos, wyrażać siebie, prawdę o sobie. Wyrazić to co w świetle świadomości i pogrążone w ciemności, to co chwilowe i nieskończone. To, co w słowach się nie mieści. Co wobec słów pierwotne.

To ciekawe, że słowo „pisać” pierwotnie oznaczało „malować”, „rysować”, „kreślić”. Nie twierdzę, że obraz, kolor, linia (czy dźwięk lub ruch) są lepszym środkiem wyrazu. W komunikacji nawet trudniejszym w odbiorze, tym bardziej, że nie uczymy się ich rozumieć (o ile nie specjalizujemy się w tej dziedzinie, a nawet jeśli) i rozumiemy je tak, jak używamy – intuicyjnie. Jednak ta trudność przynajmniej nie stwarza pozoru jasności i zrozumiałości komunikatu, jaki niosą. Słowa są bardziej precyzyjne, w pewnym sensie bardziej jednoznaczne, potrafią szczegółowo opisać rzeczywistość, ale czuję, że robią to odkrawając jej kawałki, mówią mniej niż jest i są niewystarczające do pełnego doświadczania, rozumienia i wyrażania siebie (prócz poezji). Tworzenie wypełnia częściowo tę lukę i to jest wartość, która sprawiła, że właśnie tym się zajęłam.

Pisanie – moja twórcza lekcja do odrobienia

A słowa pisane? Pisanie potęguje wątpliwości. Mówiąc, robię to w konkretnej sytuacji, w konkretnym czasie, do konkretnej osoby, z którą jestem w konkretnej relacji. Moje mówienie trwa tak długo, jak długo jest słuchane. Słowa ulatują, pismo pozostaje (łac. Verba volant, scripta manent). Pisane traci ulotność mówionego. Będąc uparcie czarno na białym niepokoi pytaniami: kto czyta? kiedy? jaki jest kontekst czytania, bo nie ten, co pisania? czy autor jest w pisanym w momencie czytania (czy kiedykolwiek w nim był?)?  Pisane żyje dzięki czytaniu i żyje własnym życiem. Czytanie znajduje sens (bądź brak sensu) słów. I ten sens zależy/należy do czytającego. Słuchane czy czytane słowa mogą mówić więcej niż chce się przez nie powiedzieć –  możesz w nich znaleźć znaczenia, których ja nawet nie dostrzegam.

Patrząc na swój proces pisania, widzę wiele rzeczy, które długo powstrzymywały mnie od tworzenia bloga: ocenianie (zdań i słów) i lęk przed oceną innych; wątpliwość, czy to co robię jest wystarczająco dobre, interesujące, oryginalne; obawa przed niezrozumieniem; obawa, że napiszę za mało, za dużo; stwierdzenie, że nie umiem (pisać – serio!), nie mam talentu; szukanie dziury w całym zamiast koncentracji na działaniu; próba pisania perfekcyjnie, itd. (brzmi znajomo?). Obawy i wątpliwości mogą być silniejsze, czasem słabsze, ale będą się pojawiać. Myślę, że warto wysłuchać ich racji. Czasem warto też znaleźć w sobie przestrzeń do działania mimo tego, że są. I na tym moim zdaniem polega twórcza odwaga.

Odwagi!

Szukam w sobie: Pisać?

W sobie znajduję: Odwagi!

Są obawy i wątpliwości. Jest też akceptacja. Godzę się na „niedoskonałość” słów, na swoją niedoskonałość w ich użyciu. Może znajdziemy się w słowach, między wierszami, może się miniemy. Ja jestem-będę za opisanym: za metodami, technikami, teoriami, wynikami badań, za historiami, doświadczeniami.

Jestem za tekstem. Jestem. Bez słów. Tam się spotkamy.